Przygoda życia-Rumunia
- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Przygoda życia-Rumunia
https://www.youtube.com/watch?v=Pb2cDqCKcYk
https://www.youtube.com/watch?v=QHDUj9LVnnY
https://www.youtube.com/watch?v=cyIVuLfxSkg
https://www.youtube.com/watch?v=Vw_HirODNAc
https://www.youtube.com/watch?v=QHDUj9LVnnY
https://www.youtube.com/watch?v=cyIVuLfxSkg
https://www.youtube.com/watch?v=Vw_HirODNAc
Wołają na mnie Dżygit 

- pawlikTrike
- Member
- Posty: 7584
- Rejestracja: 28 sty 2010, 13:43
- Krótki opis: TRAJKERS
- Lokalizacja: Gdańsk/Gdynia/Kielno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Nieźle dymiłeś
Napisz może coś więcej o wyprawie, bo to pewnie marzenie nie jednego z forumowiczów, z tego co wiem, to niektórzy już byli, ale niektórzy dalej marzą

Napisz może coś więcej o wyprawie, bo to pewnie marzenie nie jednego z forumowiczów, z tego co wiem, to niektórzy już byli, ale niektórzy dalej marzą

Żyj tak, aby nikt nigdy przez Ciebie nie płakał... chyba, że ze szczęścia
- kowall
- Sergeant
- Posty: 3367
- Rejestracja: 31 paź 2013, 14:00
- Lokalizacja: Olesno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
No i zajebiście ,zaliczyłeś to co nie jeden chciałby zaliczyć
co tam na tym drugim filmiku ci się stało że cię musieli pchać ,przegrzał się czy tylko dla potrzeb filmiku
a i widzisz jeszcze jedno , jak tam dojechałeś po zlocie bo jak się zatrzymałem na autostradzie to mówiłeś że to tylko małe przegrzanie .



- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
HA...po pierwsze to chciałem (ale nie miałem kontaktu) więc teraz ci dziekuję że sie zatrzymałeś i zapytałeś. Zagrzał sie Smok a w zasadzie to sie przycierał mu silnik (w zasadzie już drugi sezon) ale przynajmniej w tym roku miał napompowane koła bo pewnie nikt z was nie zauważył że w zeszłym roku przyjechał w przednim kole na laczku z domu na zlot i do domu
Taki jest Smok-kulom sie nie klania. Zeszło powietrze z koła po napompowaniu przed samym wyjazdem to sie tym nie przejął bo w końcu zlot to zlot tym bardziej trajek 
A ten moment jak pchamy velorexa na Transalpinie to zbagatelizowałem zbyt długi podjazd i jak to w dwusuwie na obciążeniu już na obroty nie wejdzie a że sie nie przygotowałem z obrotami wcześniej to pod koniec podjazdu zszedł z obrotów i sie zatrzymał. Trzy osoby go popychały a ja w środku próbowałem ruszyć a stromizna była taka że nie chciał ze startu wejść na obroty (w końcu tylko 16KM) i pchalismy go 300m dalej gdzie było małe wypłaszczenie. Tam ruszył
Jak sie wezmę w sobie to opiszę wam całą wyprawę okraszając zdjęciami. Tym mniej cierpliwym i posiadającym konto na FB zapraszam na mój profil Jachu Dżigit do obejrzenia albumów Rumunia-Węgry, Velorex vs Transalpina, Velorex vs Transfogarska, Velorex vs Balaton.


A ten moment jak pchamy velorexa na Transalpinie to zbagatelizowałem zbyt długi podjazd i jak to w dwusuwie na obciążeniu już na obroty nie wejdzie a że sie nie przygotowałem z obrotami wcześniej to pod koniec podjazdu zszedł z obrotów i sie zatrzymał. Trzy osoby go popychały a ja w środku próbowałem ruszyć a stromizna była taka że nie chciał ze startu wejść na obroty (w końcu tylko 16KM) i pchalismy go 300m dalej gdzie było małe wypłaszczenie. Tam ruszył

Jak sie wezmę w sobie to opiszę wam całą wyprawę okraszając zdjęciami. Tym mniej cierpliwym i posiadającym konto na FB zapraszam na mój profil Jachu Dżigit do obejrzenia albumów Rumunia-Węgry, Velorex vs Transalpina, Velorex vs Transfogarska, Velorex vs Balaton.
Wołają na mnie Dżygit 

- pawlikTrike
- Member
- Posty: 7584
- Rejestracja: 28 sty 2010, 13:43
- Krótki opis: TRAJKERS
- Lokalizacja: Gdańsk/Gdynia/Kielno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
ObejrzałemJachuVelorex pisze:Tym mniej cierpliwym i posiadającym konto na FB zapraszam na mój profil Jachu Dżigit do obejrzenia albumów Rumunia-Węgry, Velorex vs Transalpina, Velorex vs Transfogarska, Velorex vs Balaton.

Zdjęcia zajebiste, a ze zdjęci widać, że wyprawa naprawdę udana, pełna przeżyć, pięknych widoków - prawdziwa przygoda ! Szczerze gratuluję i zazdroszczę

Żyj tak, aby nikt nigdy przez Ciebie nie płakał... chyba, że ze szczęścia
- franky
- Member
- Posty: 2172
- Rejestracja: 26 gru 2015, 18:56
- Krótki opis: Trza być twardym jak gąbka
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Super. To może podepniesz się do weekendowego wypadu nad morze? Startuję z Krakowa i zbieram po drodze. Termin jeszcze nie uzgodniony.
- GREGOR
- Posty: 5840
- Rejestracja: 22 lut 2010, 10:46
- Krótki opis: Żyj tak , aby dobrze Cię potem wspominali
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Super, tego nam właśnie brakuje, wyprawy życia 

Żyj tak, aby Cię potem dobrze wspominali...
- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Wyprawa życia to jest piękna sprawa...tak ładuje akumulatory że chce się działać ale jest jeden problem... Jak się zrobi coś wielkiego to potem jest problem co zrobi kolejny raz... Mi wyszło że skoro już wjechałem na Transalpinę i na Transfogarską Velorexem (co w cale nie było łatwe a do tego był to pierwszy Velorex który tam wjechał) to teraz zostaje chyba tam wjechać Multicarem z jednoosobową kabiną i paką pełną węgla... żeby chociaż wyrównać emocje bo żeby przebić je to będzie trudno.GREGOR pisze:Super, tego nam właśnie brakuje, wyprawy życia
Ale polecam każdemu.
Była kiedyś taka reklama banku: ALBO SNUJEMY ALBO REALIZUJEMY i w myśl tej zasady właśnie działałem.
Jasne że było ryzyko ale mi się udało

Wołają na mnie Dżygit 

- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Zatem zacznę opis wyprawy życia w kilku etapach. Wpierw skupię sie na kulisach tego wyjazdu i etapu pierwszego jakim był dojazd do Rumunii oraz Transalpina.
Pomysł był calkiem inny. Chcieliśmy z żoną pojechać na Węgry żeby Velorexem przejechać się po Budapeszcie i objechać na około Balaton. W tym celu wybrałem z listy znajomych velorexiarzy na Węgrzech trzech kandydatów do których napisze, że wybieram się Velorexem na Węgry i gdzie można się rozbić nad Balatonem. Pierwszy odpisał że fanjny pomysł, drugi wskazał na brzeg południowy bo widać ładne zachody słońca a trzeci napisał czy może zadzwonić...wtedy jeszcze nie spodziewałem się że po węgiersku to nie umiem nic ale Gosciu napisał że mówi po Polsku. Okazało się że mówi chyba w 10 językach a po polsku mówi prawie płynnie bo...kiedyś pracował miesiąc w Warszawie
i Polacy podwozili go do pracy i częstowali go kiełbasą
Z rozmowy wyszło że mieszka między Budapesztem a Balatonem i ma duży ogród. Zaprasza nas do siebie za darmo na wikt i opierunek jak długo chcemy. Co prawda jego w domu nie będzie ale będzie jego żona która mówi tylko po Węgiersku. Jak się poźniej okazało NAJWSPANIALSZA kobieta jaką mogliśmy spotkać na drodze naszej przygody. Znajomy velorexiarz powiedział że za pobyt nie chce nic bo on jak jeździ po świecie to też jest tak przyjmowany.
Plan ramowy już był. Kolega ze Śląska zaproponował dołączenie do wyjazdu Fiatem 126p i zahaczenie o Rumunie.
Wyjazd został zaplanowany na 10 dni czyli od piątku do kolejnej niedzieli.
Velorex oczywiście do Rumunii miał być przetransportowany na przyczepie i temu pomysłowi nie będzie się dziwił nikt kto chociaż raz Velorexem jechał
Wyruszyliśmy z Poznania na początku lipca w piątek skoro świt. Z kolegą ze Śląska i jego partnerką spotkaliśmy się około południa w Nowym Sączu. Tam przez Słowację dojechaliśmy ok 21 do Węgierskiej miejscowości Nyírbátor (nazwa pochodzi od Stefana Batorego) i na miejscowym campingu przenocowaliśmy a rano (czyli w sobotę) ruszylismy dalej. Już po Rumuńskiej stronie przez Carei, Zalău, Kluż-Napoka, żeby koło Sybin w małej miejscowości Săliște (też około godz. 21) zakwaterować się w bardzo miłym rodzinnym campingu. W niedziele rano postanowiliśmy ruszać w góry. Velorex zdjęty na ląd i około 11 nie znając realiów ruszylismy w nieznane. To właśnie ten filmik na youtube jak kluczę przez malownicze górskie rumuńskie wioski. Niestety po 13 kilometrach nowej przygody zerwała się linka od sprzęgła...a że miałem ją z metra to tam gdzie się zerwała zawiązałem ją na supeł zwany potocznie "na bambra" i już po 15 min sprzęt był gotowy do jazdy. Supeł jednak zlokalizowany był w połowie przedziału pasażerskiego na wysokości mojej prawej a żony lewej łydki (tym bardziej że był upał to gołej łydki). Żeby nas linka nie łaskotała po nogach to obwiązałem ją szarą taśmą i jazda galopem dalej. Na przełęcz która znajdowała się na wysokości 2145 m n.p.m mielismy do przejechania jakieś 60 kilometrów z hakiem. Po przygodzie z linką sprzęgła od razu przypomniałem sobie że nie mam założonej linki od tylnego hamulca bo zerwała mi się 2 lata wcześniej jak jechałem do Pobierowa i skoro dwa lata jeździłem to oznaczało że wcale jej nie potrzebuje. Nic bardziej mylnego. Do póki jechalismy 60 km pod górę to może faktycznie jej nie potrzebowałem ale o tym później...
Pogodę mieliśmy wyśmienitą, może nawet jak na Velorexa trochę za ciepło ale widoki przepiękne. Velorex już coraz rzadziej jechał na 3 biegu (o 4 nie wspomnę) a bywało że coraz to dłuższe podjazdy na biegu pierwszym. I wtedy znów przygoda uwieczniona na filmiku jak pchamy Velorexa. Długi piękny podjazd (chyba ze 3 kilometry prosto), podziwiamy widoki więc po co się śpieszyć. Obroty znośne żeby nie hałasować i tak jakoś odnoszę wrażenie że niby coraz wolniej i wolniej, że obroty spadają więc coś tam próbuję po sprzęgle żeby zwiększyć ale Velorex protestuje i w końcu się zatrzymuje. Jak to przystało na strażaka (taki wykonuję zawód) zadysponowałem małżonkę i załogę z malucha do popchnięcia ale Velorex mówi stanowcze NIE. Więc pozostało nam pchanie na bardziej płaski fragment drogi i jazda dalej. A dalej już było tylko bardziej stromo i ciasne zakręty. Jak widać na kolejnym filmie zakręty biorę z sąsiedniego pasa żeby za bardzo nie schodzić z obrotów bo boję się że się zatrzymam i nie ruszę. A do tego odnoszę jakieś nieodparte wrażenie że jak jest zakręt w lewo to Velorex jakoś znacznie mocniej zwalnia. Wtedy jeszcze brałem to na karb tego że silniki spalinowe mają ustawione zapłony do 1000 m n.p.m. i takie inne bzdety a że my jesteśmy dużo wyżej to przecież to musi jakoś negatywnie na to wpływać i tutusrutu… a nawet że może paliwa jest mniej w zbiorniku i że skoro leci grawitacyjnie to może jak mało to może słabiej leci i nawet dolałem całą piatkę którą miałem ze sobą. Na pewnym etapie drogi zaczęło się kręcić białe BMW i coś tam trąbili i machali do nas ale jak to Polak w obcym kraju (wtedy jeszcze mylnie przeze mnie odbieranym jako dziki kraj) pomyślałem że będę udawał że ich nie widzę i jadę dalej ale w jak znaleźliśmy się w malowniczym miejscu to zatrzymaliśmy się na odpoczynek od hałasu i smrodu mixolu (bo ci co nigdy nie jechali Velorexem nie wiedzą że w Velorexie wiatr wieje w tą samą stronę co jedzie Velorex). Tam też dorwało nas białe BMW i okazało się że była to młoda para i chcieli sobie zrobić zdjęcia z velorexem. Z tego miejsca był ostatni fragment drogi pod górę na przełęcz. Jest to przedstawione na filmie jak zapierdzielamy pod górę dymiąc mixolem jak zły i w coraz bardziej ciasnych zakrętach (na filmie szczególnie na zakrętach widać tę stromiznę) mimo że biorę je z zewnętrznych pasów w lewo jakoś za każdym razem ciężej aż w końcu na przedostatnim zakręcie przed przełęczą (niestety w lewo) Velorex się zatrzymuje tak jakby ktoś mi nadusił na hamulec. Ale załoga malucha plus Polacy jadący za nimi wyskakują, zapychają nas i jedziemy już na sam szczyt. Na przełęczy szczęście i radość bo zrobiłem coś czego wcześniej nikt Velorexem nie dokonał (a byli już i na Nordkapie i na Road 66 i na Islandii). Po wspólnych zdjęciach, gratulacjach i pogawędce z Polakami którzy nam pomogli (gdzieś z okolic Lublina byli) ruszyliśmy kolejne 60 km dalej ale już tylko w dół. I tu wcześniej wspomniana linka hamulca tylnego a w zasadzie jej brak. Tzn. nie do końca jej brak bo linkę zabrał z domu kolega z Fiata 126p i miał ją cały czas w bagażniku. Ale tak samo jak Smok który jechał na laczku na zlot trajek do Bożejewiczek i na laczku do domu to i ja stwierdziłem że jak będzie czas i okazja to ją założę. Tyle że od czasu jak jechaliśmy tylko w dół to ciągle miałem w głowie jedną myśl że skoro zerwała się linka od sprzęgła to równie dobrze może się zerwać linka od hamulca przedniego. I w związku z tym że moja żona jest osobą wrażliwą i mogłaby się tym drobnym faktem trochę zmartwić to kazałem jej robić zdjęcia i nic nie mówiąc o pewnych niedociągnięciach technicznych (czytaj zaniedbaniach ukochanego) za każdym razem jak mocniej przyciskałem hamulec to wyszukiwałem miejsc w które bez żadnych ceregieli zwyczajnie mógłbym pierdolnąć żeby nie stoczyć się, w razie zerwania jedynej linki hamulca, na sam dół. W ten o to „kontrolowany” sposób szczęśliwie zjechaliśmy na równiny mając przy tym mnóstwo zdjęć którymi zajęła się nieświadoma zagrożeń małżonka. Na dole zatankowaliśmy i równiną ruszyliśmy na camping w okolicach Curtea de Argeș (nazwy tej miejscowości tak z głowy nie pamiętam ale dla chętnych mógłbym sprawdzić). Wykończeni upałem i popularnością Velorexa (czasem już błagałem ze zmęczenia żonę żeby nikt już tego dnia do mnie nie machał i nie trąbił że ja chcę tylko dojechać i się położyć) po drodze zatrzymała nas Rumuńska policja… sprawdzili dokumenty, zrobili zdjęcie, po angielsku zapytali czy się nie psuje (patrząc wcześniej na moje czarne do łokci ręce jakbym jeździł Kamazem) żona żeby się nie wdawać w techniczne sprawy po angielsku odpowiedziała że działa bez zarzutu. Zapytali skąd i dokąd jedziemy, my im na to że z Transalpiny a jutro na Transfogarską. Oni grzecznie na dodanie nam otuchy że Transalpina przy Transfogarskiej to pestka i wymownie zerkając na moje czarne łapska życzyli bezpiecznej drogi i pojechaliśmy na camping. Tak sobie jadąc zmęczony nagle doznałem olśnienia!!! Nagle zrozumiałem a w zasadzie przypomniało mi się dlaczego jak skręcałem w lewo to Velorex zwalniał a później nawet hamował. Bo to działo się nawet gdy manewrowałem nim ręcznie u siebie przed garażem. W przedniej części Velorexa gdzie są wszystkie pierdoły od zawieszenia schowałem dwie "małe" kolumienki żeby w czasie jazdy było słychac muzykę i właśnie jak skręcałem w lewo kierownicą to listwa kierownicza przesuwała obudowę głosnika w taki sposób że ten głośnik naciągał linkę od hamulca. I im bardziej ciasne zakręty tym bardziej mi go wyhamowywało ba mocniej skręcałem stąd właśnie wrażenie takie jakby ktoś dusił na hamulec. Co jeszcze bardziej dało wyobrażenie o zerwaniu się dodatkowo naciągniętej linki hamulca...
Tak o to w dużym skrócie przedstawiłem wam pierwszy etap naszej wyprawy życia. Szkoda że nie wiem jak tu dodać zdjęcia ale może z czasem się nauczę. Dodam że cały czas Velorex z Fiatem 126p miał bezpośredni kontakt za pomocą CB radia. Że niby nie było słychać bo głośno? Nic bardziej mylnego. Było słychać głośno i wyraźnie i bez zbędnej zwłoki czego nie można powiedzieć o telefonach.
Dalsze etapy wyprawy życia (jeżeli chcecie je poznać) przedstawie wam w kolejnych częściach opowiadania.
Pomysł był calkiem inny. Chcieliśmy z żoną pojechać na Węgry żeby Velorexem przejechać się po Budapeszcie i objechać na około Balaton. W tym celu wybrałem z listy znajomych velorexiarzy na Węgrzech trzech kandydatów do których napisze, że wybieram się Velorexem na Węgry i gdzie można się rozbić nad Balatonem. Pierwszy odpisał że fanjny pomysł, drugi wskazał na brzeg południowy bo widać ładne zachody słońca a trzeci napisał czy może zadzwonić...wtedy jeszcze nie spodziewałem się że po węgiersku to nie umiem nic ale Gosciu napisał że mówi po Polsku. Okazało się że mówi chyba w 10 językach a po polsku mówi prawie płynnie bo...kiedyś pracował miesiąc w Warszawie


Z rozmowy wyszło że mieszka między Budapesztem a Balatonem i ma duży ogród. Zaprasza nas do siebie za darmo na wikt i opierunek jak długo chcemy. Co prawda jego w domu nie będzie ale będzie jego żona która mówi tylko po Węgiersku. Jak się poźniej okazało NAJWSPANIALSZA kobieta jaką mogliśmy spotkać na drodze naszej przygody. Znajomy velorexiarz powiedział że za pobyt nie chce nic bo on jak jeździ po świecie to też jest tak przyjmowany.
Plan ramowy już był. Kolega ze Śląska zaproponował dołączenie do wyjazdu Fiatem 126p i zahaczenie o Rumunie.
Wyjazd został zaplanowany na 10 dni czyli od piątku do kolejnej niedzieli.
Velorex oczywiście do Rumunii miał być przetransportowany na przyczepie i temu pomysłowi nie będzie się dziwił nikt kto chociaż raz Velorexem jechał

Wyruszyliśmy z Poznania na początku lipca w piątek skoro świt. Z kolegą ze Śląska i jego partnerką spotkaliśmy się około południa w Nowym Sączu. Tam przez Słowację dojechaliśmy ok 21 do Węgierskiej miejscowości Nyírbátor (nazwa pochodzi od Stefana Batorego) i na miejscowym campingu przenocowaliśmy a rano (czyli w sobotę) ruszylismy dalej. Już po Rumuńskiej stronie przez Carei, Zalău, Kluż-Napoka, żeby koło Sybin w małej miejscowości Săliște (też około godz. 21) zakwaterować się w bardzo miłym rodzinnym campingu. W niedziele rano postanowiliśmy ruszać w góry. Velorex zdjęty na ląd i około 11 nie znając realiów ruszylismy w nieznane. To właśnie ten filmik na youtube jak kluczę przez malownicze górskie rumuńskie wioski. Niestety po 13 kilometrach nowej przygody zerwała się linka od sprzęgła...a że miałem ją z metra to tam gdzie się zerwała zawiązałem ją na supeł zwany potocznie "na bambra" i już po 15 min sprzęt był gotowy do jazdy. Supeł jednak zlokalizowany był w połowie przedziału pasażerskiego na wysokości mojej prawej a żony lewej łydki (tym bardziej że był upał to gołej łydki). Żeby nas linka nie łaskotała po nogach to obwiązałem ją szarą taśmą i jazda galopem dalej. Na przełęcz która znajdowała się na wysokości 2145 m n.p.m mielismy do przejechania jakieś 60 kilometrów z hakiem. Po przygodzie z linką sprzęgła od razu przypomniałem sobie że nie mam założonej linki od tylnego hamulca bo zerwała mi się 2 lata wcześniej jak jechałem do Pobierowa i skoro dwa lata jeździłem to oznaczało że wcale jej nie potrzebuje. Nic bardziej mylnego. Do póki jechalismy 60 km pod górę to może faktycznie jej nie potrzebowałem ale o tym później...
Pogodę mieliśmy wyśmienitą, może nawet jak na Velorexa trochę za ciepło ale widoki przepiękne. Velorex już coraz rzadziej jechał na 3 biegu (o 4 nie wspomnę) a bywało że coraz to dłuższe podjazdy na biegu pierwszym. I wtedy znów przygoda uwieczniona na filmiku jak pchamy Velorexa. Długi piękny podjazd (chyba ze 3 kilometry prosto), podziwiamy widoki więc po co się śpieszyć. Obroty znośne żeby nie hałasować i tak jakoś odnoszę wrażenie że niby coraz wolniej i wolniej, że obroty spadają więc coś tam próbuję po sprzęgle żeby zwiększyć ale Velorex protestuje i w końcu się zatrzymuje. Jak to przystało na strażaka (taki wykonuję zawód) zadysponowałem małżonkę i załogę z malucha do popchnięcia ale Velorex mówi stanowcze NIE. Więc pozostało nam pchanie na bardziej płaski fragment drogi i jazda dalej. A dalej już było tylko bardziej stromo i ciasne zakręty. Jak widać na kolejnym filmie zakręty biorę z sąsiedniego pasa żeby za bardzo nie schodzić z obrotów bo boję się że się zatrzymam i nie ruszę. A do tego odnoszę jakieś nieodparte wrażenie że jak jest zakręt w lewo to Velorex jakoś znacznie mocniej zwalnia. Wtedy jeszcze brałem to na karb tego że silniki spalinowe mają ustawione zapłony do 1000 m n.p.m. i takie inne bzdety a że my jesteśmy dużo wyżej to przecież to musi jakoś negatywnie na to wpływać i tutusrutu… a nawet że może paliwa jest mniej w zbiorniku i że skoro leci grawitacyjnie to może jak mało to może słabiej leci i nawet dolałem całą piatkę którą miałem ze sobą. Na pewnym etapie drogi zaczęło się kręcić białe BMW i coś tam trąbili i machali do nas ale jak to Polak w obcym kraju (wtedy jeszcze mylnie przeze mnie odbieranym jako dziki kraj) pomyślałem że będę udawał że ich nie widzę i jadę dalej ale w jak znaleźliśmy się w malowniczym miejscu to zatrzymaliśmy się na odpoczynek od hałasu i smrodu mixolu (bo ci co nigdy nie jechali Velorexem nie wiedzą że w Velorexie wiatr wieje w tą samą stronę co jedzie Velorex). Tam też dorwało nas białe BMW i okazało się że była to młoda para i chcieli sobie zrobić zdjęcia z velorexem. Z tego miejsca był ostatni fragment drogi pod górę na przełęcz. Jest to przedstawione na filmie jak zapierdzielamy pod górę dymiąc mixolem jak zły i w coraz bardziej ciasnych zakrętach (na filmie szczególnie na zakrętach widać tę stromiznę) mimo że biorę je z zewnętrznych pasów w lewo jakoś za każdym razem ciężej aż w końcu na przedostatnim zakręcie przed przełęczą (niestety w lewo) Velorex się zatrzymuje tak jakby ktoś mi nadusił na hamulec. Ale załoga malucha plus Polacy jadący za nimi wyskakują, zapychają nas i jedziemy już na sam szczyt. Na przełęczy szczęście i radość bo zrobiłem coś czego wcześniej nikt Velorexem nie dokonał (a byli już i na Nordkapie i na Road 66 i na Islandii). Po wspólnych zdjęciach, gratulacjach i pogawędce z Polakami którzy nam pomogli (gdzieś z okolic Lublina byli) ruszyliśmy kolejne 60 km dalej ale już tylko w dół. I tu wcześniej wspomniana linka hamulca tylnego a w zasadzie jej brak. Tzn. nie do końca jej brak bo linkę zabrał z domu kolega z Fiata 126p i miał ją cały czas w bagażniku. Ale tak samo jak Smok który jechał na laczku na zlot trajek do Bożejewiczek i na laczku do domu to i ja stwierdziłem że jak będzie czas i okazja to ją założę. Tyle że od czasu jak jechaliśmy tylko w dół to ciągle miałem w głowie jedną myśl że skoro zerwała się linka od sprzęgła to równie dobrze może się zerwać linka od hamulca przedniego. I w związku z tym że moja żona jest osobą wrażliwą i mogłaby się tym drobnym faktem trochę zmartwić to kazałem jej robić zdjęcia i nic nie mówiąc o pewnych niedociągnięciach technicznych (czytaj zaniedbaniach ukochanego) za każdym razem jak mocniej przyciskałem hamulec to wyszukiwałem miejsc w które bez żadnych ceregieli zwyczajnie mógłbym pierdolnąć żeby nie stoczyć się, w razie zerwania jedynej linki hamulca, na sam dół. W ten o to „kontrolowany” sposób szczęśliwie zjechaliśmy na równiny mając przy tym mnóstwo zdjęć którymi zajęła się nieświadoma zagrożeń małżonka. Na dole zatankowaliśmy i równiną ruszyliśmy na camping w okolicach Curtea de Argeș (nazwy tej miejscowości tak z głowy nie pamiętam ale dla chętnych mógłbym sprawdzić). Wykończeni upałem i popularnością Velorexa (czasem już błagałem ze zmęczenia żonę żeby nikt już tego dnia do mnie nie machał i nie trąbił że ja chcę tylko dojechać i się położyć) po drodze zatrzymała nas Rumuńska policja… sprawdzili dokumenty, zrobili zdjęcie, po angielsku zapytali czy się nie psuje (patrząc wcześniej na moje czarne do łokci ręce jakbym jeździł Kamazem) żona żeby się nie wdawać w techniczne sprawy po angielsku odpowiedziała że działa bez zarzutu. Zapytali skąd i dokąd jedziemy, my im na to że z Transalpiny a jutro na Transfogarską. Oni grzecznie na dodanie nam otuchy że Transalpina przy Transfogarskiej to pestka i wymownie zerkając na moje czarne łapska życzyli bezpiecznej drogi i pojechaliśmy na camping. Tak sobie jadąc zmęczony nagle doznałem olśnienia!!! Nagle zrozumiałem a w zasadzie przypomniało mi się dlaczego jak skręcałem w lewo to Velorex zwalniał a później nawet hamował. Bo to działo się nawet gdy manewrowałem nim ręcznie u siebie przed garażem. W przedniej części Velorexa gdzie są wszystkie pierdoły od zawieszenia schowałem dwie "małe" kolumienki żeby w czasie jazdy było słychac muzykę i właśnie jak skręcałem w lewo kierownicą to listwa kierownicza przesuwała obudowę głosnika w taki sposób że ten głośnik naciągał linkę od hamulca. I im bardziej ciasne zakręty tym bardziej mi go wyhamowywało ba mocniej skręcałem stąd właśnie wrażenie takie jakby ktoś dusił na hamulec. Co jeszcze bardziej dało wyobrażenie o zerwaniu się dodatkowo naciągniętej linki hamulca...

Tak o to w dużym skrócie przedstawiłem wam pierwszy etap naszej wyprawy życia. Szkoda że nie wiem jak tu dodać zdjęcia ale może z czasem się nauczę. Dodam że cały czas Velorex z Fiatem 126p miał bezpośredni kontakt za pomocą CB radia. Że niby nie było słychać bo głośno? Nic bardziej mylnego. Było słychać głośno i wyraźnie i bez zbędnej zwłoki czego nie można powiedzieć o telefonach.
Dalsze etapy wyprawy życia (jeżeli chcecie je poznać) przedstawie wam w kolejnych częściach opowiadania.
Wołają na mnie Dżygit 

- pawlikTrike
- Member
- Posty: 7584
- Rejestracja: 28 sty 2010, 13:43
- Krótki opis: TRAJKERS
- Lokalizacja: Gdańsk/Gdynia/Kielno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Obejrałem wszystkie Twoje zdjęcia na FB, ale dopiero to opowiadanie wyostrzyło mi cały obraz, świetnie się to czyta, opowiadaj dalej 

Żyj tak, aby nikt nigdy przez Ciebie nie płakał... chyba, że ze szczęścia
- Arek
- Vice-President
- Posty: 4612
- Rejestracja: 29 maja 2011, 20:25
- Lokalizacja: Żnin
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Faktycznie przygoda życia
Pisz, pisz...

- kowall
- Sergeant
- Posty: 3367
- Rejestracja: 31 paź 2013, 14:00
- Lokalizacja: Olesno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
A ja się zastanawiałem jak oglądałem filmik czemu ty te zakręty takim łukiem bierzesz jakbyś miał przyczepę za sobą ,teraz już wiem 

- GREGOR
- Posty: 5840
- Rejestracja: 22 lut 2010, 10:46
- Krótki opis: Żyj tak , aby dobrze Cię potem wspominali
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
piękne przeżycia, pisz Jachu, bo to bardzo interesujące tylko pamiętaj nie dawaj tego żonie czytać , bo więcej z tobą nie pojedzie
Dodawanie zdjęć jest banalnie proste, tylko czasem długo schodzi
1. Po niżej pisanego posta jest okienko (dodaj załącznik) klikasz i wybierasz z kompa lub telefonu plik z foto.
2,Klikasz otwórz , a potem z boku okienko( dodaj plik) , tyle, czekasz cierpliwie jak sie załaduje, potem kolejne i tak aż zapełnisz pojemność posta
3. Na koniec tak jak każdy post ( wyślij)

Dodawanie zdjęć jest banalnie proste, tylko czasem długo schodzi

1. Po niżej pisanego posta jest okienko (dodaj załącznik) klikasz i wybierasz z kompa lub telefonu plik z foto.
2,Klikasz otwórz , a potem z boku okienko( dodaj plik) , tyle, czekasz cierpliwie jak sie załaduje, potem kolejne i tak aż zapełnisz pojemność posta

3. Na koniec tak jak każdy post ( wyślij)
Żyj tak, aby Cię potem dobrze wspominali...
- Sulkyrider
- Posty: 11800
- Rejestracja: 17 cze 2008, 20:05
- Krótki opis: Rekwizytor
- Lokalizacja: Poznań od strony Azji
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
4.Możesz jeszczeprzy kazdympliku użyc "umieść w treści wiadomości", wtedy zadecydujeszw jakiej kolejności się zdjęcia wyświetlą i w którym miejscu w poście.
Nie ważne co masz pod dupą. Ważne co pod kaskiem.
T F F T
T F F T
- custom
- Member
- Posty: 8112
- Rejestracja: 11 paź 2009, 18:00
- Krótki opis: TRAJKERS
- Lokalizacja: Parzymiechy
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
O kutwa
Ale bajer , gratuluję pięknej wyprawy i chyba najdłuższego postu na forum .

Omne Trinum Perfectum.
- winda
- Secretary
- Posty: 14989
- Rejestracja: 25 kwie 2009, 18:31
- Lokalizacja: LUBLIN
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Jestem jednym z tych co przejechali tą trase w 2004
. Pięknie piszesz więc pisz dalej. Wspomniałeś o multicarze z pojedyńczą kabiną. Taki silnik wisi w moim garażu jako ozdoba.
. Pisz Panie strażak więcej !!!


RÓBMY TO SZYBKO ZANIM DOTRZE DO NAS FAKT, ŻE TO
KOMPLETNIE BEZ SENSU
KOMPLETNIE BEZ SENSU
- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Pisz Panie strażak więcej !!![/quote]
Odnośnie strażaka... przyjechałem do pracy i zostawiłem na chwile bez kontroli a tu "licho" nie śpi...
Odnośnie strażaka... przyjechałem do pracy i zostawiłem na chwile bez kontroli a tu "licho" nie śpi...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Wołają na mnie Dżygit 

- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Wołają na mnie Dżygit 

- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Skoro nalegacie to jedziemy dalej z przygodą życia...
Wstajemy, jest poniedziałek rano i ruszamy tym razem na Trasę Transfogarską. Ruszamy już trochę wcześniej niż wczoraj bo kilka osób wprowadziło w nas pewną dozę obaw co do możliwości Velorexa plus nasze wczorajsze doświadczenia. Oczywiście obawy tylko co do podjazdu pod górę bo po przebudzeniu pierwszą rzeczą którą zrobiłem to wyjąłem z bagażnika Fiata 126p linkę tylnego hamulca i wskazałem gdzie jest jej miejsce. A i zmieniłem umiejscowienie głośnika który przeszkadzał przy ostrych skrętach w lewo
Ruszamy. Po kilkunasty lub kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do miasta gdzie na głownym skrzyżowaniu tankujemy do pełna i awaryjnie jeszcze piątkę do baniaka. Na stacji szybko się okazało że w zasadzie można tam wlewać paliwo w zasadzie do czego się chce (czy to butelka po coca coli czy w inny słoik-co kraj to obyczaj). Wypoczęci przejeżdżamy przez bardzo malownicze miejscowości szukając przydrożnego sklepu żeby pokrzepić się gorzką czekoladą która podobno w górach dodaje siły. W sklepie zdziwienie bo Jest polski Tymbark z nazwą smaku napisaną po rumuńsku. Zajadając się czekoladą z pewną dozą ostrożnośći (w zasadzie każde z nas widzi to samo ale nikt się tym nie dzieli co widzi) zauważamy rysujące się przed nami wzniesienia, a po jakimś czasie juz nawet regularne góry. Ale nic...powiedziało się A to teraz trzeba powiedzieć B. W zasadzie to po przejechaniu Transalpiny mógłbym się spakować i wrócić do domu pełen wrażeń bez konieczności udawadniania nic wiecej. Wjeżdżamy między jakieś skały. Droga kluczy wzdłuż jakiegoś cieku wodnego a miedzy skałami widać ponad głowami jakieś wysoko zawieszone betonowe kładki od skały do skały. Mimo że są wysoko nad nami już po kilku ostrych zakrętach okazuje się że właśnie po nich przejeżdżamy i widzimy w dole drogę sprzed kilku chwil. Nikt z nas nawet nie spodziewał się że w ciągu kilku chwil pokonamy taką róznicę terenu... Myślę sobie że rumuńscy policjanci chyba przesadzili z tą trudnością tej trasy bo Veloreź tylko czasami schodzi do drugiego biegu. Po przejechaniu terenu skalistego dojeżdżamy do wielkiej tamy. Ogrom robi wrażenie. Wrażenie robi też Biały Jeździec z Ukrainy. Który oprócz swojego całego białego stroju miał również jak na Białego Jeźdzca przystało cały biały motocykl. Tama jak to ma w zwyczaju spiętrza wodę i teraz nasza droga wiedzie wzdłuż nieregularnego kształtu potężnego zbiornika wodnego. Nawet czasem po wczorajszych wrażeniach robi się nudno... nie wiedząc co bedzie dalej. Gdy w końcu pożegnalismy się z jeziorem naszym oczom zaczeły ukazywać się piękne góry (jak nasze Bieszczady tyle że dużo większe). A że pogoda wciąż dopisuje to na różowej od wczorajszego słońca głowie mam już chustkę a lewy łokieć żona smaruje mi kremem z filtrem. Gdzieś po drodze jak przystajemy zrobić sobie zdjęcie przy wodospadzie spotykamy wczorajszych znajomych spod Lublina. Tyle że tym razem jadą oni z przeciwnej strony co oznacza że zjeżdżają już w dół. I tu się okazuje że popełniam błąd który od tej chwili zaważy na moim stanie psychofizycznym ale nie ma tego złego co i na dobre nie wyjdzie bo ten błąd pozytywnie wpłynął na mój światopogląd. Błąd polegał że zwyczajnie zapytałem jak ta trasa wygląda i czy velorexem dam radę. Pan znający z wczorajszego dnia możliwości techniczne Velorexa powiedział tylko jedno zdanie... "z pomocą Boską może ci się uda". Szybko się zebrałem i przerażony odjechałem żałując że o cokolwiek pytałem. Nauczony doświadczeniem plan miałem bardzo prosty:
1. Mixolu o połowę więcej
2. Wiksa, wiksa, wiksa i nie dopuszczać do schodzenia z obrotów do momentu gdzie Velorex sam z nich nie zejdzie tylko w dwóch przypadkach:
a)- silnik nie da rady fizycznie utrzymać obrotów
b)- silnik wyciągnie kopyta
W związku z prostym planem wiedziałem że w tych własnych ustaleniach raczej po drodze się nie pomyle i mogę się go ślepo trzymać. Oczywiście wydarzyły sie dwie rzeczy które o mały włos nie zburzyły mojego planu ale o tym jak przyjdzie pora.
Dodatkowo do prostego planu działania na dzień poniedziałek dodałem jeszcze jeden punkt:
3. Każdy przydrożny krzyż lub kapliczkę postanowiłem pozdrawiać Znakiem Krzyża prosząc o wcześniej wspomnianą Pomoc Boską.
Pierwszy punkt planu nie przysparzał żadnego kłopotu-mixol full. Dymaka że aż hej
Drugi punkt w miarę wspinania się pod górę powodował powoli moje zakłopotanie.
Ale trzeci punk związany z dużą ilością pozdrawianych przeze mnie krzyży i kapliczek przydrożnych dodawał jakby dodatkowych koni mechanicznych Velorexowi więc skupiałem się tylko na drodze. Moje skupienie było tak duże że to co mijaliśmy po drodze to zobaczyłem dopiero jak w domu obejrzałem zdjęcia i filmy nagrane na podjeździe.
Dodatkowo wjeżdzając na przełęcz wzdłuż drogi co kilometr ustawione były słupy granitowe z określeniem odległości. W tym całym skupieniu pamietam że ostatnie 15 kilometrów jechałem na pierwszym biegu trzymając gaz w podłodze. A że z mechaniką nie jestem do końca na bakier to byłem świadomy że w nieskończoność tak się jechać nie da i mijając kolejny słupek z malejącą odlełołścią do wzniesienia stwierdziłem że nawet jak zostanie mi do końca 12 kilometrów to i tak to będzie sukces. I tu prawie punkt 2 prostego planu prawie legł w gruzach pogrążając całą wyprawę gdybym po zatrzymaniu się nie mógł dalej ruszyć... nikt nie przewidzał w prostocie tego planu że na drodze będą stały pasące się na łące owce. Na szczęście szybko przekalkulowałem że albo wyprawa albo owce i udało mi się żadnej nie zahaczyć... chwilę poźniej ostro wchodząc w zakręt (znów w lewo) żeby zbytnio nie zwalniać i tak jadąc na jedynce ale na pełnym gazie prawie się przewróciliśmy (o przewracaniu się velorexów napiszę innym razem a nawet załączę film). W moim skupieniu (gdzie ja z velorexem tworzylismy jedność) nie chiałem żeby żona zawracała mi głowę pytaniami "a jak daleko jeszcze" to kazałem jej robić zdjęcia a że lepiej było robić na stojąco w velorexie to dlatego prawie przeważyła na zakręcie i wywrotka przekreśłiłaby powodzenie całej wyprawy. Na szczęście wtedy byłem jeszcze gruby
i zbalansowałem pojazd
Na filmie zauważyłem że byłem tak skupiony podjazdem że trąbiłem na stojących lub mijających nas ludzi ale i również jak nikogo nie było. Wpadłem w jakiś taki trans że mało co pamietam. czasem jak nikt z przeciwka nie jechał to zjeżdżałem na lewy pas bo z tej strony było zbocze i żona miała lepszy widok do robienia zdjęć. Od 10 kilometra moim celem było tylko i wyłącznie dojechanie na jedynce trzymając pełny gaz do kolejnego słupka. A każdy kolejny oznaczał że coraz mniej. Przy słupku na którym widniało 3 km byłem tak szczęśliwy że powiedziałem do żony że jak Velorex teraz pierdolnie to te 3 brakujące kilometry wepchnę go pod górę bo juz nie odpuszczę i wjadę na szczyt!!!
Poźniej był slupek z oznaczeniem 2 km potem 1km i zaczął się tunel. Był długi...może z pół kilometra (nie pamiętam). Nawet w miare płasko bo próbowałem wrzucić drugi bieg ale coś za bardzo nie chciał iść. Było w nim chłodno więc trochę ochłonąłem i otrzeźwiałem psychicznie. Wyjeżdżając z drugiej strony tunelu zobaczyliśmy że to jest cel naszej dzisiejszej trasy (ale nic mylnego tyle że już bez takich emocji). Za tunelem zawróciliśmy żeby wrócić przed tunel bo były tam piekne widoki. Pogratulowaliśmy sobie, porobilismy zdjęcia i znów do tunelu żeby zjechać w doł z drugiej strony góry. I tam właśnie chwilę póxniej okazało się że dla takich chwil właśnie warto podróżować!!! Widok jaki zobaczyliśmy zostanie na zawsze w naszych głowach. Pod nami droga wijąca się w dół i w dół i w dół i samochody małe i autobusy z turystami malutkie... wszystko takie jak z bajki albo jak jakiś dziecięcy tor wyścigowy...
...i ta myśl...chłopie mało że tego dokonałeś, mało że zrobiłeś w końcu coś innego od jeżdżenia w koło trzepaka to teraz będziesz jechał tą bajeczną drogą w dół i to całkiem na bogato bo z hamulcami na 3 koła
Zjazd był bardzo długi i leniwy bo w zasadzie zjeżdżając chcieliśmy sobie robić w każdym miejscu zdjęcie bo każde było piękniejsze od poprzedniego.
No ale żeby nie było za ciekawie to zjeżdżając w dół a w zasadzie będąc już bliżej dołu niż góry zerwała się znów linka od sprzęgła. Co najciekawsze węzeł ratowniczy tzw. "na bambra" trzymał jak zły a linka zerwała się w pobliżu ale nie na węźle co tylko mnie uświadomiło że jak coś jest głupie ale działa to wcale nie jest takie głupie
I znów ta myśl że gdybym nie miał drugiego hamulca i zerwałaby się linka od przedniego to lipa
Po szybkiej naprawie w identyczny sprawdzony juz sposób pojechaliśmy dalej. Jadąc już równiną za nami zostały potężne góry i aż się wierzyć nie chciało że przed chwilą przez nie przejechaliśmy. Do dziś nie wiem który to punkt planu zaważył na tym że plan sie powiódł ale wiem że żaden z tych punktów nie przeszkodził.
Zmarnowani emocjami, upałem i czasem (bo było juz chyba około 19) wjechaliśmy na autostradę E81 a potem A1 (nawet w Polsce jeszcze nie jechałem Velorexem po autostradzie) i dojechaliśmy ok 21 do naszego wcześniejszego miłego, rodzinnego campingu w miejscowości Săliște.
Od wyjazdu z campingu w niedziele rano do powrotu na ten sam camping (w końcu zostawiliśmy tam samochód z przyczepą) w poniedziałek wieczorem pokonując Transalpinę i Trasę Transfogarską zrobiliśmy pętlę o długości dokładnie 498 kilometrów. Zaznaczyc trzeba że tylko na autostradzie udało mi się jechać Velorexem 70 km/h a większość trasy to może jakieś 35 zważając na to że ostanie 15 kilometrów na Transfogarskiej na jedynce rządziłem 28 km/h czasem pozwalając sobie na kontrolowane odpuszczenie silnikowi do 25
Dzisiaj się z tego śmieje ale wtedy wcale nie wierzyłem że tak sie da. Powiem szczerze...gdybym gdziekolwiek słyszał wcześniej że Velorexem będzie tam trudno to pewnie nigdy bym się tam nie wybrał. Teraz wiem że ograniczenia są tylko w głowie
Na koniec dodam że ten kierunek zwiedzania ktory wybraliśmy czyli Transalpinę z północy a Transfogarską z południa (bo oczywiście można odwrotnie lub całkowicie w innej konfiguracji) to jeżeli chodzi o widoki bez obracania się w pojeździe za siebie to chyba był bardzo dobrzy wybór. Oczywiście to jest nasze zdanie...
Jeżeli pozwolicie to w najbliższym czasie (jak nie czujecie się znudzeni) opowiem wam kolejne dwa cele wyprawy. Bo wcześniej nie wspomniałem że przed wyjazdem postawiliśmy sobie z żoną 4 cele do zdobycia i nawet jeden z nich byłby już zadowalającym dla nas sukcesem:
1- przejechanie Transalpiny
2- przejechanie Transfogarskiej
3- przejechanie się Velorexem po Budapeszcie
4- objechanie na około jeziora Balaton
Gdy odciąłem pozytywnie dwa pierwsze kupony z tej listy uwierzyłem w sens słów że jak się nie próbuje to sie nie zdobywa.
Cdn.
Wstajemy, jest poniedziałek rano i ruszamy tym razem na Trasę Transfogarską. Ruszamy już trochę wcześniej niż wczoraj bo kilka osób wprowadziło w nas pewną dozę obaw co do możliwości Velorexa plus nasze wczorajsze doświadczenia. Oczywiście obawy tylko co do podjazdu pod górę bo po przebudzeniu pierwszą rzeczą którą zrobiłem to wyjąłem z bagażnika Fiata 126p linkę tylnego hamulca i wskazałem gdzie jest jej miejsce. A i zmieniłem umiejscowienie głośnika który przeszkadzał przy ostrych skrętach w lewo

Ruszamy. Po kilkunasty lub kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do miasta gdzie na głownym skrzyżowaniu tankujemy do pełna i awaryjnie jeszcze piątkę do baniaka. Na stacji szybko się okazało że w zasadzie można tam wlewać paliwo w zasadzie do czego się chce (czy to butelka po coca coli czy w inny słoik-co kraj to obyczaj). Wypoczęci przejeżdżamy przez bardzo malownicze miejscowości szukając przydrożnego sklepu żeby pokrzepić się gorzką czekoladą która podobno w górach dodaje siły. W sklepie zdziwienie bo Jest polski Tymbark z nazwą smaku napisaną po rumuńsku. Zajadając się czekoladą z pewną dozą ostrożnośći (w zasadzie każde z nas widzi to samo ale nikt się tym nie dzieli co widzi) zauważamy rysujące się przed nami wzniesienia, a po jakimś czasie juz nawet regularne góry. Ale nic...powiedziało się A to teraz trzeba powiedzieć B. W zasadzie to po przejechaniu Transalpiny mógłbym się spakować i wrócić do domu pełen wrażeń bez konieczności udawadniania nic wiecej. Wjeżdżamy między jakieś skały. Droga kluczy wzdłuż jakiegoś cieku wodnego a miedzy skałami widać ponad głowami jakieś wysoko zawieszone betonowe kładki od skały do skały. Mimo że są wysoko nad nami już po kilku ostrych zakrętach okazuje się że właśnie po nich przejeżdżamy i widzimy w dole drogę sprzed kilku chwil. Nikt z nas nawet nie spodziewał się że w ciągu kilku chwil pokonamy taką róznicę terenu... Myślę sobie że rumuńscy policjanci chyba przesadzili z tą trudnością tej trasy bo Veloreź tylko czasami schodzi do drugiego biegu. Po przejechaniu terenu skalistego dojeżdżamy do wielkiej tamy. Ogrom robi wrażenie. Wrażenie robi też Biały Jeździec z Ukrainy. Który oprócz swojego całego białego stroju miał również jak na Białego Jeźdzca przystało cały biały motocykl. Tama jak to ma w zwyczaju spiętrza wodę i teraz nasza droga wiedzie wzdłuż nieregularnego kształtu potężnego zbiornika wodnego. Nawet czasem po wczorajszych wrażeniach robi się nudno... nie wiedząc co bedzie dalej. Gdy w końcu pożegnalismy się z jeziorem naszym oczom zaczeły ukazywać się piękne góry (jak nasze Bieszczady tyle że dużo większe). A że pogoda wciąż dopisuje to na różowej od wczorajszego słońca głowie mam już chustkę a lewy łokieć żona smaruje mi kremem z filtrem. Gdzieś po drodze jak przystajemy zrobić sobie zdjęcie przy wodospadzie spotykamy wczorajszych znajomych spod Lublina. Tyle że tym razem jadą oni z przeciwnej strony co oznacza że zjeżdżają już w dół. I tu się okazuje że popełniam błąd który od tej chwili zaważy na moim stanie psychofizycznym ale nie ma tego złego co i na dobre nie wyjdzie bo ten błąd pozytywnie wpłynął na mój światopogląd. Błąd polegał że zwyczajnie zapytałem jak ta trasa wygląda i czy velorexem dam radę. Pan znający z wczorajszego dnia możliwości techniczne Velorexa powiedział tylko jedno zdanie... "z pomocą Boską może ci się uda". Szybko się zebrałem i przerażony odjechałem żałując że o cokolwiek pytałem. Nauczony doświadczeniem plan miałem bardzo prosty:
1. Mixolu o połowę więcej
2. Wiksa, wiksa, wiksa i nie dopuszczać do schodzenia z obrotów do momentu gdzie Velorex sam z nich nie zejdzie tylko w dwóch przypadkach:
a)- silnik nie da rady fizycznie utrzymać obrotów
b)- silnik wyciągnie kopyta
W związku z prostym planem wiedziałem że w tych własnych ustaleniach raczej po drodze się nie pomyle i mogę się go ślepo trzymać. Oczywiście wydarzyły sie dwie rzeczy które o mały włos nie zburzyły mojego planu ale o tym jak przyjdzie pora.
Dodatkowo do prostego planu działania na dzień poniedziałek dodałem jeszcze jeden punkt:
3. Każdy przydrożny krzyż lub kapliczkę postanowiłem pozdrawiać Znakiem Krzyża prosząc o wcześniej wspomnianą Pomoc Boską.
Pierwszy punkt planu nie przysparzał żadnego kłopotu-mixol full. Dymaka że aż hej

Drugi punkt w miarę wspinania się pod górę powodował powoli moje zakłopotanie.
Ale trzeci punk związany z dużą ilością pozdrawianych przeze mnie krzyży i kapliczek przydrożnych dodawał jakby dodatkowych koni mechanicznych Velorexowi więc skupiałem się tylko na drodze. Moje skupienie było tak duże że to co mijaliśmy po drodze to zobaczyłem dopiero jak w domu obejrzałem zdjęcia i filmy nagrane na podjeździe.
Dodatkowo wjeżdzając na przełęcz wzdłuż drogi co kilometr ustawione były słupy granitowe z określeniem odległości. W tym całym skupieniu pamietam że ostatnie 15 kilometrów jechałem na pierwszym biegu trzymając gaz w podłodze. A że z mechaniką nie jestem do końca na bakier to byłem świadomy że w nieskończoność tak się jechać nie da i mijając kolejny słupek z malejącą odlełołścią do wzniesienia stwierdziłem że nawet jak zostanie mi do końca 12 kilometrów to i tak to będzie sukces. I tu prawie punkt 2 prostego planu prawie legł w gruzach pogrążając całą wyprawę gdybym po zatrzymaniu się nie mógł dalej ruszyć... nikt nie przewidzał w prostocie tego planu że na drodze będą stały pasące się na łące owce. Na szczęście szybko przekalkulowałem że albo wyprawa albo owce i udało mi się żadnej nie zahaczyć... chwilę poźniej ostro wchodząc w zakręt (znów w lewo) żeby zbytnio nie zwalniać i tak jadąc na jedynce ale na pełnym gazie prawie się przewróciliśmy (o przewracaniu się velorexów napiszę innym razem a nawet załączę film). W moim skupieniu (gdzie ja z velorexem tworzylismy jedność) nie chiałem żeby żona zawracała mi głowę pytaniami "a jak daleko jeszcze" to kazałem jej robić zdjęcia a że lepiej było robić na stojąco w velorexie to dlatego prawie przeważyła na zakręcie i wywrotka przekreśłiłaby powodzenie całej wyprawy. Na szczęście wtedy byłem jeszcze gruby


Na filmie zauważyłem że byłem tak skupiony podjazdem że trąbiłem na stojących lub mijających nas ludzi ale i również jak nikogo nie było. Wpadłem w jakiś taki trans że mało co pamietam. czasem jak nikt z przeciwka nie jechał to zjeżdżałem na lewy pas bo z tej strony było zbocze i żona miała lepszy widok do robienia zdjęć. Od 10 kilometra moim celem było tylko i wyłącznie dojechanie na jedynce trzymając pełny gaz do kolejnego słupka. A każdy kolejny oznaczał że coraz mniej. Przy słupku na którym widniało 3 km byłem tak szczęśliwy że powiedziałem do żony że jak Velorex teraz pierdolnie to te 3 brakujące kilometry wepchnę go pod górę bo juz nie odpuszczę i wjadę na szczyt!!!
Poźniej był slupek z oznaczeniem 2 km potem 1km i zaczął się tunel. Był długi...może z pół kilometra (nie pamiętam). Nawet w miare płasko bo próbowałem wrzucić drugi bieg ale coś za bardzo nie chciał iść. Było w nim chłodno więc trochę ochłonąłem i otrzeźwiałem psychicznie. Wyjeżdżając z drugiej strony tunelu zobaczyliśmy że to jest cel naszej dzisiejszej trasy (ale nic mylnego tyle że już bez takich emocji). Za tunelem zawróciliśmy żeby wrócić przed tunel bo były tam piekne widoki. Pogratulowaliśmy sobie, porobilismy zdjęcia i znów do tunelu żeby zjechać w doł z drugiej strony góry. I tam właśnie chwilę póxniej okazało się że dla takich chwil właśnie warto podróżować!!! Widok jaki zobaczyliśmy zostanie na zawsze w naszych głowach. Pod nami droga wijąca się w dół i w dół i w dół i samochody małe i autobusy z turystami malutkie... wszystko takie jak z bajki albo jak jakiś dziecięcy tor wyścigowy...

...i ta myśl...chłopie mało że tego dokonałeś, mało że zrobiłeś w końcu coś innego od jeżdżenia w koło trzepaka to teraz będziesz jechał tą bajeczną drogą w dół i to całkiem na bogato bo z hamulcami na 3 koła

Zjazd był bardzo długi i leniwy bo w zasadzie zjeżdżając chcieliśmy sobie robić w każdym miejscu zdjęcie bo każde było piękniejsze od poprzedniego.
No ale żeby nie było za ciekawie to zjeżdżając w dół a w zasadzie będąc już bliżej dołu niż góry zerwała się znów linka od sprzęgła. Co najciekawsze węzeł ratowniczy tzw. "na bambra" trzymał jak zły a linka zerwała się w pobliżu ale nie na węźle co tylko mnie uświadomiło że jak coś jest głupie ale działa to wcale nie jest takie głupie

I znów ta myśl że gdybym nie miał drugiego hamulca i zerwałaby się linka od przedniego to lipa

Po szybkiej naprawie w identyczny sprawdzony juz sposób pojechaliśmy dalej. Jadąc już równiną za nami zostały potężne góry i aż się wierzyć nie chciało że przed chwilą przez nie przejechaliśmy. Do dziś nie wiem który to punkt planu zaważył na tym że plan sie powiódł ale wiem że żaden z tych punktów nie przeszkodził.
Zmarnowani emocjami, upałem i czasem (bo było juz chyba około 19) wjechaliśmy na autostradę E81 a potem A1 (nawet w Polsce jeszcze nie jechałem Velorexem po autostradzie) i dojechaliśmy ok 21 do naszego wcześniejszego miłego, rodzinnego campingu w miejscowości Săliște.
Od wyjazdu z campingu w niedziele rano do powrotu na ten sam camping (w końcu zostawiliśmy tam samochód z przyczepą) w poniedziałek wieczorem pokonując Transalpinę i Trasę Transfogarską zrobiliśmy pętlę o długości dokładnie 498 kilometrów. Zaznaczyc trzeba że tylko na autostradzie udało mi się jechać Velorexem 70 km/h a większość trasy to może jakieś 35 zważając na to że ostanie 15 kilometrów na Transfogarskiej na jedynce rządziłem 28 km/h czasem pozwalając sobie na kontrolowane odpuszczenie silnikowi do 25

Dzisiaj się z tego śmieje ale wtedy wcale nie wierzyłem że tak sie da. Powiem szczerze...gdybym gdziekolwiek słyszał wcześniej że Velorexem będzie tam trudno to pewnie nigdy bym się tam nie wybrał. Teraz wiem że ograniczenia są tylko w głowie

Na koniec dodam że ten kierunek zwiedzania ktory wybraliśmy czyli Transalpinę z północy a Transfogarską z południa (bo oczywiście można odwrotnie lub całkowicie w innej konfiguracji) to jeżeli chodzi o widoki bez obracania się w pojeździe za siebie to chyba był bardzo dobrzy wybór. Oczywiście to jest nasze zdanie...
Jeżeli pozwolicie to w najbliższym czasie (jak nie czujecie się znudzeni) opowiem wam kolejne dwa cele wyprawy. Bo wcześniej nie wspomniałem że przed wyjazdem postawiliśmy sobie z żoną 4 cele do zdobycia i nawet jeden z nich byłby już zadowalającym dla nas sukcesem:
1- przejechanie Transalpiny
2- przejechanie Transfogarskiej
3- przejechanie się Velorexem po Budapeszcie
4- objechanie na około jeziora Balaton
Gdy odciąłem pozytywnie dwa pierwsze kupony z tej listy uwierzyłem w sens słów że jak się nie próbuje to sie nie zdobywa.
Cdn.
Wołają na mnie Dżygit 

- Arek
- Vice-President
- Posty: 4612
- Rejestracja: 29 maja 2011, 20:25
- Lokalizacja: Żnin
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Ja tam znudzony nie jestem... Prawie, jak bym tam był, ten gaz trzymałem z Tobą 

- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Wołają na mnie Dżygit 

- Arek
- Vice-President
- Posty: 4612
- Rejestracja: 29 maja 2011, 20:25
- Lokalizacja: Żnin
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
o, nauczyłeś się zdjęcia wklejać 

- JachuVelorex
- Posty: 65
- Rejestracja: 25 cze 2017, 20:56
- Krótki opis: Wołają na mnie Dżygit
- Lokalizacja: Bolechowo Osiedle
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Wołają na mnie Dżygit 

- kowall
- Sergeant
- Posty: 3367
- Rejestracja: 31 paź 2013, 14:00
- Lokalizacja: Olesno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Co tu dużo pisać ,prawda jest taka że jak ci ktoś kiedyś powie jak usłyszy tą historie że ci wcale nie zazdrości i go to nie interesuje ,to mu nie wież, jego po prostu chuj strzela od środka że to nie jego historia--brawo wy-- 

- pawlikTrike
- Member
- Posty: 7584
- Rejestracja: 28 sty 2010, 13:43
- Krótki opis: TRAJKERS
- Lokalizacja: Gdańsk/Gdynia/Kielno
- Kontakt:
Re: Przygoda życia-Rumunia
Potwierdzam jedno i drugie, mam dokładnie te same odczuciaArek pisze:Ja tam znudzony nie jestem... Prawie, jak bym tam był, ten gaz trzymałem z Tobą

Żyj tak, aby nikt nigdy przez Ciebie nie płakał... chyba, że ze szczęścia
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości