Skoro nalegacie to jedziemy dalej z przygodą życia...
Wstajemy, jest poniedziałek rano i ruszamy tym razem na Trasę Transfogarską. Ruszamy już trochę wcześniej niż wczoraj bo kilka osób wprowadziło w nas pewną dozę obaw co do możliwości Velorexa plus nasze wczorajsze doświadczenia. Oczywiście obawy tylko co do podjazdu pod górę bo po przebudzeniu pierwszą rzeczą którą zrobiłem to wyjąłem z bagażnika Fiata 126p linkę tylnego hamulca i wskazałem gdzie jest jej miejsce. A i zmieniłem umiejscowienie głośnika który przeszkadzał przy ostrych skrętach w lewo
Ruszamy. Po kilkunasty lub kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do miasta gdzie na głownym skrzyżowaniu tankujemy do pełna i awaryjnie jeszcze piątkę do baniaka. Na stacji szybko się okazało że w zasadzie można tam wlewać paliwo w zasadzie do czego się chce (czy to butelka po coca coli czy w inny słoik-co kraj to obyczaj). Wypoczęci przejeżdżamy przez bardzo malownicze miejscowości szukając przydrożnego sklepu żeby pokrzepić się gorzką czekoladą która podobno w górach dodaje siły. W sklepie zdziwienie bo Jest polski Tymbark z nazwą smaku napisaną po rumuńsku. Zajadając się czekoladą z pewną dozą ostrożnośći (w zasadzie każde z nas widzi to samo ale nikt się tym nie dzieli co widzi) zauważamy rysujące się przed nami wzniesienia, a po jakimś czasie juz nawet regularne góry. Ale nic...powiedziało się A to teraz trzeba powiedzieć B. W zasadzie to po przejechaniu Transalpiny mógłbym się spakować i wrócić do domu pełen wrażeń bez konieczności udawadniania nic wiecej. Wjeżdżamy między jakieś skały. Droga kluczy wzdłuż jakiegoś cieku wodnego a miedzy skałami widać ponad głowami jakieś wysoko zawieszone betonowe kładki od skały do skały. Mimo że są wysoko nad nami już po kilku ostrych zakrętach okazuje się że właśnie po nich przejeżdżamy i widzimy w dole drogę sprzed kilku chwil. Nikt z nas nawet nie spodziewał się że w ciągu kilku chwil pokonamy taką róznicę terenu... Myślę sobie że rumuńscy policjanci chyba przesadzili z tą trudnością tej trasy bo Veloreź tylko czasami schodzi do drugiego biegu. Po przejechaniu terenu skalistego dojeżdżamy do wielkiej tamy. Ogrom robi wrażenie. Wrażenie robi też Biały Jeździec z Ukrainy. Który oprócz swojego całego białego stroju miał również jak na Białego Jeźdzca przystało cały biały motocykl. Tama jak to ma w zwyczaju spiętrza wodę i teraz nasza droga wiedzie wzdłuż nieregularnego kształtu potężnego zbiornika wodnego. Nawet czasem po wczorajszych wrażeniach robi się nudno... nie wiedząc co bedzie dalej. Gdy w końcu pożegnalismy się z jeziorem naszym oczom zaczeły ukazywać się piękne góry (jak nasze Bieszczady tyle że dużo większe). A że pogoda wciąż dopisuje to na różowej od wczorajszego słońca głowie mam już chustkę a lewy łokieć żona smaruje mi kremem z filtrem. Gdzieś po drodze jak przystajemy zrobić sobie zdjęcie przy wodospadzie spotykamy wczorajszych znajomych spod Lublina. Tyle że tym razem jadą oni z przeciwnej strony co oznacza że zjeżdżają już w dół. I tu się okazuje że popełniam błąd który od tej chwili zaważy na moim stanie psychofizycznym ale nie ma tego złego co i na dobre nie wyjdzie bo ten błąd pozytywnie wpłynął na mój światopogląd. Błąd polegał że zwyczajnie zapytałem jak ta trasa wygląda i czy velorexem dam radę. Pan znający z wczorajszego dnia możliwości techniczne Velorexa powiedział tylko jedno zdanie... "z pomocą Boską może ci się uda". Szybko się zebrałem i przerażony odjechałem żałując że o cokolwiek pytałem. Nauczony doświadczeniem plan miałem bardzo prosty:
1. Mixolu o połowę więcej
2. Wiksa, wiksa, wiksa i nie dopuszczać do schodzenia z obrotów do momentu gdzie Velorex sam z nich nie zejdzie tylko w dwóch przypadkach:
a)- silnik nie da rady fizycznie utrzymać obrotów
b)- silnik wyciągnie kopyta
W związku z prostym planem wiedziałem że w tych własnych ustaleniach raczej po drodze się nie pomyle i mogę się go ślepo trzymać. Oczywiście wydarzyły sie dwie rzeczy które o mały włos nie zburzyły mojego planu ale o tym jak przyjdzie pora.
Dodatkowo do prostego planu działania na dzień poniedziałek dodałem jeszcze jeden punkt:
3. Każdy przydrożny krzyż lub kapliczkę postanowiłem pozdrawiać Znakiem Krzyża prosząc o wcześniej wspomnianą Pomoc Boską.
Pierwszy punkt planu nie przysparzał żadnego kłopotu-mixol full. Dymaka że aż hej
Drugi punkt w miarę wspinania się pod górę powodował powoli moje zakłopotanie.
Ale trzeci punk związany z dużą ilością pozdrawianych przeze mnie krzyży i kapliczek przydrożnych dodawał jakby dodatkowych koni mechanicznych Velorexowi więc skupiałem się tylko na drodze. Moje skupienie było tak duże że to co mijaliśmy po drodze to zobaczyłem dopiero jak w domu obejrzałem zdjęcia i filmy nagrane na podjeździe.
Dodatkowo wjeżdzając na przełęcz wzdłuż drogi co kilometr ustawione były słupy granitowe z określeniem odległości. W tym całym skupieniu pamietam że ostatnie 15 kilometrów jechałem na pierwszym biegu trzymając gaz w podłodze. A że z mechaniką nie jestem do końca na bakier to byłem świadomy że w nieskończoność tak się jechać nie da i mijając kolejny słupek z malejącą odlełołścią do wzniesienia stwierdziłem że nawet jak zostanie mi do końca 12 kilometrów to i tak to będzie sukces. I tu prawie punkt 2 prostego planu prawie legł w gruzach pogrążając całą wyprawę gdybym po zatrzymaniu się nie mógł dalej ruszyć... nikt nie przewidzał w prostocie tego planu że na drodze będą stały pasące się na łące owce. Na szczęście szybko przekalkulowałem że albo wyprawa albo owce i udało mi się żadnej nie zahaczyć... chwilę poźniej ostro wchodząc w zakręt (znów w lewo) żeby zbytnio nie zwalniać i tak jadąc na jedynce ale na pełnym gazie prawie się przewróciliśmy (o przewracaniu się velorexów napiszę innym razem a nawet załączę film). W moim skupieniu (gdzie ja z velorexem tworzylismy jedność) nie chiałem żeby żona zawracała mi głowę pytaniami "a jak daleko jeszcze" to kazałem jej robić zdjęcia a że lepiej było robić na stojąco w velorexie to dlatego prawie przeważyła na zakręcie i wywrotka przekreśłiłaby powodzenie całej wyprawy. Na szczęście wtedy byłem jeszcze gruby

i zbalansowałem pojazd
Na filmie zauważyłem że byłem tak skupiony podjazdem że trąbiłem na stojących lub mijających nas ludzi ale i również jak nikogo nie było. Wpadłem w jakiś taki trans że mało co pamietam. czasem jak nikt z przeciwka nie jechał to zjeżdżałem na lewy pas bo z tej strony było zbocze i żona miała lepszy widok do robienia zdjęć. Od 10 kilometra moim celem było tylko i wyłącznie dojechanie na jedynce trzymając pełny gaz do kolejnego słupka. A każdy kolejny oznaczał że coraz mniej. Przy słupku na którym widniało 3 km byłem tak szczęśliwy że powiedziałem do żony że jak Velorex teraz pierdolnie to te 3 brakujące kilometry wepchnę go pod górę bo juz nie odpuszczę i wjadę na szczyt!!!
Poźniej był slupek z oznaczeniem 2 km potem 1km i zaczął się tunel. Był długi...może z pół kilometra (nie pamiętam). Nawet w miare płasko bo próbowałem wrzucić drugi bieg ale coś za bardzo nie chciał iść. Było w nim chłodno więc trochę ochłonąłem i otrzeźwiałem psychicznie. Wyjeżdżając z drugiej strony tunelu zobaczyliśmy że to jest cel naszej dzisiejszej trasy (ale nic mylnego tyle że już bez takich emocji). Za tunelem zawróciliśmy żeby wrócić przed tunel bo były tam piekne widoki. Pogratulowaliśmy sobie, porobilismy zdjęcia i znów do tunelu żeby zjechać w doł z drugiej strony góry. I tam właśnie chwilę póxniej okazało się że dla takich chwil właśnie warto podróżować!!! Widok jaki zobaczyliśmy zostanie na zawsze w naszych głowach. Pod nami droga wijąca się w dół i w dół i w dół i samochody małe i autobusy z turystami malutkie... wszystko takie jak z bajki albo jak jakiś dziecięcy tor wyścigowy...
...i ta myśl...chłopie mało że tego dokonałeś, mało że zrobiłeś w końcu coś innego od jeżdżenia w koło trzepaka to teraz będziesz jechał tą bajeczną drogą w dół i to całkiem na bogato bo z hamulcami na 3 koła
Zjazd był bardzo długi i leniwy bo w zasadzie zjeżdżając chcieliśmy sobie robić w każdym miejscu zdjęcie bo każde było piękniejsze od poprzedniego.
No ale żeby nie było za ciekawie to zjeżdżając w dół a w zasadzie będąc już bliżej dołu niż góry zerwała się znów linka od sprzęgła. Co najciekawsze węzeł ratowniczy tzw. "na bambra" trzymał jak zły a linka zerwała się w pobliżu ale nie na węźle co tylko mnie uświadomiło że jak coś jest głupie ale działa to wcale nie jest takie głupie

I znów ta myśl że gdybym nie miał drugiego hamulca i zerwałaby się linka od przedniego to lipa
Po szybkiej naprawie w identyczny sprawdzony juz sposób pojechaliśmy dalej. Jadąc już równiną za nami zostały potężne góry i aż się wierzyć nie chciało że przed chwilą przez nie przejechaliśmy. Do dziś nie wiem który to punkt planu zaważył na tym że plan sie powiódł ale wiem że żaden z tych punktów nie przeszkodził.
Zmarnowani emocjami, upałem i czasem (bo było juz chyba około 19) wjechaliśmy na autostradę E81 a potem A1 (nawet w Polsce jeszcze nie jechałem Velorexem po autostradzie) i dojechaliśmy ok 21 do naszego wcześniejszego miłego, rodzinnego campingu w miejscowości Săliște.
Od wyjazdu z campingu w niedziele rano do powrotu na ten sam camping (w końcu zostawiliśmy tam samochód z przyczepą) w poniedziałek wieczorem pokonując Transalpinę i Trasę Transfogarską zrobiliśmy pętlę o długości dokładnie 498 kilometrów. Zaznaczyc trzeba że tylko na autostradzie udało mi się jechać Velorexem 70 km/h a większość trasy to może jakieś 35 zważając na to że ostanie 15 kilometrów na Transfogarskiej na jedynce rządziłem 28 km/h czasem pozwalając sobie na kontrolowane odpuszczenie silnikowi do 25
Dzisiaj się z tego śmieje ale wtedy wcale nie wierzyłem że tak sie da. Powiem szczerze...gdybym gdziekolwiek słyszał wcześniej że Velorexem będzie tam trudno to pewnie nigdy bym się tam nie wybrał. Teraz wiem że ograniczenia są tylko w głowie
Na koniec dodam że ten kierunek zwiedzania ktory wybraliśmy czyli Transalpinę z północy a Transfogarską z południa (bo oczywiście można odwrotnie lub całkowicie w innej konfiguracji) to jeżeli chodzi o widoki bez obracania się w pojeździe za siebie to chyba był bardzo dobrzy wybór. Oczywiście to jest nasze zdanie...
Jeżeli pozwolicie to w najbliższym czasie (jak nie czujecie się znudzeni) opowiem wam kolejne dwa cele wyprawy. Bo wcześniej nie wspomniałem że przed wyjazdem postawiliśmy sobie z żoną 4 cele do zdobycia i nawet jeden z nich byłby już zadowalającym dla nas sukcesem:
1- przejechanie Transalpiny
2- przejechanie Transfogarskiej
3- przejechanie się Velorexem po Budapeszcie
4- objechanie na około jeziora Balaton
Gdy odciąłem pozytywnie dwa pierwsze kupony z tej listy uwierzyłem w sens słów że jak się nie próbuje to sie nie zdobywa.
Cdn.